niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział 104

(Pablo) Wczoraj próbówałem uspokoić Esmeraldę ale nie poszło mi zbytnio. Zamknęła mi drzwi przed nosem... Wieczorem i dziś rano bombardowałem ją sms-ami z przeprosinami. W dodatku postawiłem jej bukiet róż pod drzwiami z kartką. Nie może się tak gniewać! Choć widziałem już ją raz bardziej wkurzoną. Popijałem właśnie kawę i nad nią rozmyślałem. Jednak Maciej jest popieprzony.... Kto by pomyślał!  No nic... Zebrałem swoje rzeczy i ruszyłem do Studia, droga dp budynku znòw pochłonęła mnie myślami... W środku jeszcze nikogo nie było gdyż jeszcze za wcześnie... Rzuciłem torbę na krzesło i robiąc sobie tym razem herbatę zająłem się papierami... Póki ktoś nie wszedł do pokoju nauczycieliskiego...

(León) Już od prawie pół godziny szukam Violetty po całym Studio, ale nigdzie jej nie widzę. Postanowiłem zapytać się Angie, gdzie jest, ale tej również nie mogłem znaleźć... w końcu poszedłem do pokoju nauczycielskiego, ale zastałem tam tylko Pablo.
- O, Pablo, nie widziałeś może Violetty albo Angie? - niestety nauczyciel kręci tylko przecząco głową. Jakimś dziwnym trafem od razu po wyjściu z pomieszczenia natykam się na obydwie. Młodsza z nich żegna się i podchodzi do mnie.
- No w końcu, czasem to mogę cię szukać godzinami - śmieję się. - Co ty na to, żebyśmy poszli do kina? - pytam, bo to chyba jedna z ciekawszych form spędzania czasu.
- Jasne, a na co? - tak, dobre pytanie.
- Nie wiem, zobaczymy co grają. Zajęcia masz dopiero po południu, tak? To chodź - ciągnę ją za rękę w kierunku wyjścia. W czarnym, wielkim budynku sprawdzamy filmy w odpowiadających nam godzinach.
- Patrz, to może być fajne - wskazuję ręką na plakat.
- Ale to horror... - wzdycha.
- No to co! Idziemy - szybko kupujemy bilety i udajemy się na wyznaczone miejsca...

(Violetta) Rano jak zawszę wstałam i ubrałam się w nową granatową spódnicę z wysokimi butami. Miałam ochotę zjeść śniadanie w domu, ale i tak już byłam spóźniona, a pierwsze zajęcia miałam z Angie, która pociągnęła mnie za sobą do Studia nie dając czasu by wypić gorącą kawę. Zaraz po zajęciach wpadam na Leóna, który proponuje mi wyjście do kina...
Kiedy tylko przekroczyliśmy prób kina, dobiegł mnie zapach prażonego popcornu, podeszliśmy na plakat z
seansami i chłopak wybrał jakiś horror, przy kasie okazało się, że jest tylko w 3D moje szczęście nie zna granic. Szybko kupiliśmy dwa bilety, kubełek popcornu i usiedliśmy na swoich miejscach, oczywiście na samych reklamach większość popcornu była już zjedzona, ale tak chyba jest zawszę, prawda? Nie wiem dlaczego, ale horrory do mnie nie przemawiają, lubię się bać jak każdy, ale ten rodzaj filmowy to nie dla mnie... Praktycznie cały film ściskałam lewą rękę chłopaka, i polowe trzymałam twarz w kolanach by nie patrzeć na przerażające sceny. Kiedy światła rozbłysnęły udaliśmy się do wyjścia, gdy byliśmy już na zewnątrz León po raz któryś zaskoczył mnie swoimi pomysłami. - Violetta? - Zaczyna - Co byś powiedziała na adoptowanie psa? - Spytał, a ja zaczęłam się śmiać sądząc, że to tylko żart, ale mina chłopaka była poważna. - Skąd Ci to przyszło do głowy? - Pytam zaciekawiona - Bo patrz.. Ostatnio znowu coś się psuję i pomyślałem, że pies może znowu nasz zbliżyć do siebie, jak .. - Nie dałam mu dokończyć - Jaki dziecko? - Śmieję się - No to chodź.. - Łapie go za rękę i prowadzę na przestanek - Ej? Czyli zgadzasz się? Nie mówiłem tego na poważniee.. - Marszczy brwi i się uśmiecha. - No to teraz ja mówię! - Daje mu buziaka w policzek.
- Ale On będzie mieszkał u Ciebie! - Potwierdzam - Nieee! Violetta... - ...

(León) Ha, to ciekawy pomysł z tym psem...
- To znaczy, że będzie mieszkał u ciebie, tak? - upewniam się. Nie wiem, co powiedzieliby moi rodzice, gdybym przyszedł do domu z psem.
- Nie, u ciebie - śmieje się, a ja marszczę brwi.
- Ale jak to? Ja nie chcę! - wiem, że moje tłumaczenia nic nie dadzą.
- Już chcesz - uśmiecha się, a w tym samym czasie dojeżdżamy do schroniska. Widok tylu zwierząt
czekających na adopcję sprawił, że właściwie to bez zastanowienia mógłbym przygarnąć je wszystkie, ale już jeden to przesada. Zacząłem omawiać warunki adopcji z jakimś wolontariuszem, kiedy Violetta zawołała:
- León! Chodź tutaj! - klęczy przy jakimś psie, prawdopodobnie owczarku niemieckim, ale miał dość ciemną sierść jak na tę rasę. - Bierzemy go. Jak się wabi? - tak, oczywiście ja nie mam nic do powiedzenia. Cudownie. Znaczy, i tak bym się zgodził, ale cii.
- Syriusz - odpowiada wolontariusz. - Na kogo mam spisać papiery? - pyta, a ja odpowiadam, że na mnie. Po w miarę szybkim załatwieniu formalności wychodzimy z budynku.
- To teraz idziesz ze mną do moich rodziców i im oświadczasz, że adoptowaliśmy psa...

(Violetta) Kiedy tylko moje uczy ujrzały tego psa wiedziałam już, że musi być nasz! Jego oczy skradły mi serce! Wydaje mi się, że León też go bardzo polubił. Od razu poszedł załatwić wszystkie formalności związane z adopcjią Syriusza. Gdy tylko wrócił wyszliśmy z budynku tak jakby z naszym małym "dzieckiem". - Violetta - zaczyna tym swoim tonem, który nie wróży nic dobrego - To teraz idziesz ze mną do moich
rodziców i im oświadczasz, że adoptowaliśmy psa - uśmiechnął się. Ale ja nie żałowałam swojej decyzji. - Pierw kochanie to trzeba iść do sklepu, nie sądzisz? - zapytałam głaszcząc Syriusza po sierści. Chyba polubił nas tak samo jak my jego, bo cały czas lizał mnie po rękach...
Zaprowadziliśmy psa do domu.chłopaka gdzie tłumaczyłam jego.rodzicem tą sytuację, ale okazali się przyjaźnie nastawieni. Nadal tylko jeden warunek "Jak coś zniszczy to ja go zabieram". Jak dla mnie w porządku, ale wiem iż po czasie León mi go nie odda. Zostawiając psa w domu pojechaliśmy na zakupy by kupić rzeczy typu: kojec, szczotki, miski, zabawki i coś do jedzenia. - Cieszę się, że to zrobiliśmy! - Powiedziałam wchodząc ze sklepu. - Tak jak ja, teraz trzeba jechać z nim do weterynarza jeszcze - powiedział pakują zakupy do auta Ramallo. - Ramallo zawieź to do domu Leóna, a my się przejdziemy - uśmiechan się zamykając klapę auta.. W drodze powrotnej razem z chłopakiem widzimy bardzo dziwną sytuację...

(Esmeralda) Po raz kolejny kłótnia z Pablo, ja nie mam już siły. Wysyłał całą noc te swoje smsy. I jeszcze Ludmila znalazła jakieś kwiaty przy drzwiach. Kazalam jej gdzieś je wynieść. Nie chcę z nim rozmawiać, niech sobie idzie porozmawiać ze swoim przyjacielem, a nie ze mną. W ogóle dziś przyjeżdża mój stary przyjaciel. Dzwonił do mnie i umówilam się z nim na kawę. Ubrałam się dość ładnie i tylko ten cholerny gips, ale to nie ważne. Ludmila wyszła już do Studio, więc ja mogłam spokojnie wyjść z domu. Nie musialam nawet wychodzić za próg. Przed sobą ujrzałam Franka  bukietem róż. - Fraank - krzyknęłam i mocno go przytulilam, on to odwzajemnił. - Esme, ile lat minęło, nic się nie zmieniłaś. - uśmiechnął się. - Jeju jak cudownie Cię znowu widzieć, to aż niesamowite. Wchodź do środka. - wskazałam mu drzwi. - A co to się stało w nogę ?? - spojrzał na gips. - A wiesz gapa ze mnie, jeszcze to mi z dawnych lat pozostało, a ja patrzę Ty już nie taki chuderlaczek jak kiedyś. Mięśnie jak ze stali. - zaczęłam dotykać jego bicepsów. - Ohoh no nie powiem nieźle. Strasznie się cieszę że przyjechałeś. - przytulilam go jeszcze raz ...

(Pablo) Ah... Cudownie dziś lekcje znòw przeminęły w spokojny sposób. A Esmeralda jak nie dawała znaku życia tak nie daje... Postanowiłem do niej wpaść, przy okazji zerwałem dla niej kolejne róże... Ha! Ale na marne, zobaczyłem jak maca jakiemuś kolesiowi ręce. Bez emocji wyrzuciłem kwiaty i trochę rozpiąłem koszulę. Weszedłem na jej posesję z uśmieszkiem na twarzy. - Nie kłamałaś naprawdę zamówiłaś
sobie striptizera. - Odparłem rozbawiony.
- Pablo...
- Tak to ja!  Wow... Zauważyłaś, koleś... - Zwróciłem się do zdezorientowanego mężczyzny. - Ten czerwony szmelc koło domu to twój?  Bo ma rozbitą szybę.
- Że co?  - Spytał i mówiąc coś do Esme poszedł sprawdzić. Podszedłem do kobiety.
- Chcesz abym był zazdrosny?  Jeśli tak to sobie chyba kpisz że będę zły... Myślisz że On ci mnie zastąpi?  Hm? Pamiętaj że ja też jestem zdolny do wielu...
- Ostrzegasz mnie?  - Spytała. ..

(Esmeralda) Ten to zawsze musi wpaść w odpowiednim momencie. Jeju i jeszcze ten jego durnowaty uśmieszek, ale rozbawiły mnie jego slowa. - Ostrzegasz mnie ? - zapytałam. - Żebyś się nie zdziwiła. - odpowiedział - , Nie będę Ci tlumaczyła kim był ten mężczyzna, bo to nie ma sensu, każdego potrafisz wystraszyć. - rzuciłam. - Zwariuję kiedyś z Tobą, wiesz ?? - podeszlam do niego. - Nie mydl mi oczu. - rzucił. - Pablo przestań co Ty mi chcesz udowodnić ?? - zapytałam. - Ja ? Nic mowie Ci tylko żebyś się nie zdziwiła jak mnie kiedyś z kim spotkasz, mówię tu o kobiecie. - spojrzał na mnie. Rozglądałam się za moim przyjacielem ale zniknął. Super .. - Wiesz co ?? - zbliżyłam się do niego. - Może chcesz wejść ?? - zaczęłam rozpinać mu guziczek po guziczku...

(Pablo) Rozejrzała się i chyba doznała zawiedzenia bo jej przyjaciel zniknął. Ojoj... Jak jej musi być teraz smutno... Zaśmiałem się w duchu. - Wiesz co?  - Podeszła bliżej. - Może chcesz wejść?  - Spytała i zaczęła odpinać moją koszulę. Uniosłem jedną z brwi i przyglądałem jej się.
- Ojoj... Co koleżki nie ma to zaczęłaś się do mnie przymilać? - Przetrzymałem ją za dłonie. - Trzeba było nie bawić się w gierki...
- Pablo... Przecież wiesz że to było dla żartów. - Zawiesiła swoje ręce na mojej szyi i zaczęła się zbliżać ale ją odepchnąłem. - Brzydze się tobą... - Wyrzuciłem w końcu. - Kim jesteś? Bo chyba nie tą samą Esmeraldą jaką znam... Tamta miała zasady, granice...
A ty?  Zmieniłaś się... Nie poznaję już ciebie... Bardzo kuszące lecz nie na miejscu to pytanie. Może zostaw je dla twojego przyjaciela?  On napewno w to poleci, ale nie ja... Ty jesteś zła bo? Bo co? Bo się idiotyczne zachowuje? Może spójrz na siebie? Oo patrz. Idzie... - Dodałem widząc jak mężczyzna przychodzi. - Baw się dobrze... - Dodałem i odszedłem...

(Esmeralda) Pieprzony dupek, co on sobie wyobraża. Nie będzie mnie obrażał nie pozwolę mu na to. - Przepraszam Frank, ale musisz iść. - skierowałam głowę w stronę mężczyzny. I chciałam pobiec za tym dupkiem, zapomniało mi się jednak że mam to gówno na nodze. Nie ważne, wiedziałam dokładnie gdzie
mieszka. Wystarczyło wziąć tylko jedną rzecz, jedną która zmieni wszystko. Długo zastanawiałam się czy w ogóle powinnam, ale w takiej sytuacji, sam o tym zdecydował. Wyszłam z domu i po jakiejś godzinie roztrzęsiona stałam pod jego drzwiami. Otworzyl mi wielmożny Pan. - Ty mi nagadałeś, a nie pozwoliłeś mi się bronić, ale nie będę Ci się tłumaczyła, bo robią to tylko winni. - popatrzyłam na jego wyraz twarzy, przerażał mnie. - Przyniosłam Ci tylko to ... - wlożyłam mu do ręki pierścionek. I odeszłam.- Aa zapomniałabym , a to jest chyba najważniejsze. - podałam mu pudełeczko, a jego zawartość kryła w sobie tajemnice, która raczek powinna być szczęśliwa, ale nie w tym wypadku. - Pojutrze wyjeżdżam. Już mnie nigdy nie zobaczysz. - i wszyłam ...

(Pablo) - Esme!  - Zawołałem ją, o dziwo się odwróciła. - Miłej podróży, na pewno będzie ci lepiej beze mnie...Tylko pamiętaj o jednym. - Upuściłem specjalnie pudełeczko i pierścionek. - To nie ja zniszczyłem ten związek... - I zdeptałem obydwie rzeczy. - Nie ja... - Wziąłem półżywy pierścionek. - Zatrzymaj go sobie... - Wcisnąłem do jej dłoni i odszedłem... A gdzie?  Do Maćka! "Pojutrze wyjeżdżam. Już mnie nigdy nie zobaczysz" przypomniały mi się jej słowa czując jak kapie deszcz. Zaśmiałem się i wpadając do sklepu kupiłem sobie piwo. - To adios, kochana! - Burknąłem do siebie i zacząłem pić.... Alkohol zawsze uśmieża ból... Teraz pamiętam dlaczego byłem sam... Miłość to tylko bzdury, zawiedzenie i smutek... Jest miło do czasu... W końcu wylądowałem w klubie przyjaciela... Ah... I tam się odprężyłem pośród kobiet... O 23 wracałem do domu, zadowolony i z optymistycznie wywalonym humorem na życie... Nagle zachciało mi się spać i opierając się o jakąś rurę zsunąłem się na ziemię... - Eh... I Bóg widzi sens życia ludzkiego? - Szeptałem do siebie... - Czas sądu ostatecznego nadszedł. - Dopowiedziałem i wstając doczłapałem się do mieszkania. Nagle coś błysnęło mi w oczach, spojrzałem ma trawnik - zgniecione pudełeczko od Esmeraldy... Z niechęcią je podniosłem i wszedłem do środka. Wziąłem z komody pistolet i przystawiłem do skroni. Zanim jednak się zabiłem otworzyłem pudełeczko i wyjąłem jakiś papierek który w nim był. Nie mogłem rozczytać liter... Były zamazane, nagle zauważyłem. "Esmeralda Ferro(...), Wynik pozytywny(...), Ciążą(...)" Mòj mózg nie mógł przeanalizować tego... - Czyli... Jestem ojcem? - Szepnąłem do siebie. Opuściłem broń i rzuciłem ją w kąt... Nadal przyglądałem się literom które oznaczały jedno... - I co?! Mam teraz biegnąć do niej?! Wszystko się rozpadło... - Dodałem... - Wszystko!  - Krzyknąłem i zwaliłem wszystko ze stołu... Tym samym robiąc huk, przez porozbijane szklanki... Walnąłem głową o blat... - Nie wybaczy... - Szepnąłem jeszcze do siebie i odpłynąłem...

Koniec rozdziału !
Jeżeli pod tym postem pojawi się 7 komentarzy, jutro opublikujemy rozdział 105.

9 komentarzy:

  1. Rozdzial fajny tylko malo postaci ..i nadal nie wiadomo co jest Fran ;c

    OdpowiedzUsuń
  2. Leon i Viola i pies miłosny trójkąt ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Super masz talent

    OdpowiedzUsuń
  4. super ale co z fran?

    OdpowiedzUsuń
  5. http://leonetta-nowahistoria.blogspot.com/
    zapraszam :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajny szkoda że nie było Lu

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajny rozdział jak cudownie leon i viola adoptują psa to takie słodkie do tego esme w ciąży razem z lu bendą mieli bobaski jej ;) mocno całuje i czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajny rozdział jak cudownie leon i viola adoptują psa to takie słodkie do tego esme w ciąży razem z lu bendą mieli bobaski jej ;) mocno całuje i czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz sprawia, że u jednego z autorów pojawia się uśmiech. Pomóż nam, niech każdy autor pokaże swoje śliczne ząbki :)

layout by Sasame Ka