(Tomas) Całą noc dręczył mnie koszmar, że to ja jestem na miejscu tego mężczyzny.
Wstałem dość wcześnie, nie było jeszcze siódmej, a prace zaczynam dopiero po dziesiątej. Nie umiem siedzieć w tym domu, ojciec całymi dniami pracuję, a bez mamy... to nie to samo.
Włożyłem na siebie szare dresy i czarny podkoszulek, zarzuciłem jakąś bluzę i wybiegłem z domu. Ktoś mi mówił, że bieganie pomaga.. może nawet Violetta? Zadzwoniłbym do niej, ale pewnie jeszcze śpi, a nie chce nikomu sprawiać problemów. Moja nogi pokierowały mnie w stronę Stud!o.
Stojąc tak przed budynkiem znowu coś we mnie pękło, muszę wrócić.
Powinienem przynajmniej spróbować, tak muszę. Wszedłem do środka, ale nikogo jeszcze nie było, więc napisałem list do Pablo prosząc go o spotkanie, chyba dobrze robię?
Wybiegając znowu do parku wpadam na.. przewracając ją/jego na ziemię.
- Może byś tak uważał, co? - warczy..
(Violetta) Znowu to nurtujące poczucie winy, czy ja się go kiedyś pozbędę? Przynajmniej już wiem co robić, chyba. Nie mogłam spać, nie mogłam nic robić, dlatego ubrałam leginsy i wybiegłam na poranny jogging, nic nie daje tyle energii jak bieg z rana. Zakładając słuchawki na uszy wbiegł na mnie jakiś chłopak, przez co upadłam na ziemię.
- Może byś tak uważał, co? - burczę podnosząc głowę, ale nieznajomy okazuje się być Tomasem, więc trochę mi głupio. - Przepraszam - uśmiecham się lekko i podaję mu rękę by mnie podciągnął.
- Biegniemy dalej? - pyta mnie, ale nie powinnam więc spoglądam na zegarek i udaję spóźnioną.
- Wybacz - ciągnę - Dzisiaj zaczynam wcześniej - Brawo, jak łatwo idzie Ci kłamanie Violetta. Ale lepiej teraz nie wciągać się w gorsze kłopoty, po raz kolejny zakładam słuchawki na uszy i biegnę do domu by się ogarnąć, a kiedy już to robię wychodzę z domu.
- Violetta musimy porozmawiać - Spotykam po drodze Andresa, nie rób mi tego.
- Może później, zaraz zajęcia - odpowiadam nie patrząc na niego.
- Zajęcia masz za godzinę - Marszczy brwi, skąd on wie? Mamy razem pierwszą lekcję, brawo.
- Andres - zaczynam - Ja nie mogę, przepraszam - mówię błagalnie, ale taka jest prawda. Nie mogę się wtrącać więcej do niego i Leóna, po prostu nie mogę.
- Violetta.. - woła mnie - Ale ja.. - ...
(Andres) Bla bla bla. Ja nie mogę tego, ja nie mogę śramtego... Eh. Nie możesz mówić? Błagam, skończ już tę pogadankę...
- Violetta - wołam. - Ale ja... - jąkam się. Dobra, jedziemy na całość. - Mam dość, Violetta. Czemu ty nie chcesz ze mną rozmawiać? Czy ja ci coś zrobiłem? - Pomijamy zrzucenie z dachu... - Nie. Więc może byłabyś tak łaskawa i patrząc na mnie, porozmawiała ze mną?
Nie, nie jestem miły. Wkurzyła mnie, no co?
- Mógłbyś okazać mi nieco szacunku? - warczy. Tak jakby na niego zasłużyła...
- Mógłbym, ale okaż go również mnie - mówię poważnie, odwracam się i zostawiam zszokowaną Violettę. Tak, w końcu ktoś jej uświadomił, że nie jest pępkiem świata. No co? Zły humor mam.
Kieruję się do Studio i szykuję na lekcję, która mija nudno. León jak zawsze się spóźnił, Violetta cały czas siedziała ze spuszczoną głową, czasem zerkając to na mnie, to na Leóna. Chyba to zauważył, bo spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem. Po chwili patrzy na mnie wkurzony. Ojejciu, skrzywdziłem jego Violę. Ja tylko z nią rozmawiałem, co ty ode mnie chcesz człowieku? Po skończonej lekcji, gdy wszyscy wyszli, podchodzi do mnie i już czuję małą zadymę...
(León) Tym razem to totalnie nie moja wina, że się spóźniłem, tak? Budzika. Który nie zadzwonił. I nie, wcale nie obchodzi mnie fakt, że pewnie to dlatego, że go nie nastawiłem. Ale mógł się domyślić i zadzwonić.
Wchodzę do klasy z dziesięć minut po dzwonku, ale i tak już nikt się nie dziwi, więc tylko zajmuję swoje stałe miejsce. Prawie natychmiast czuję na sobie wzrok Violetty, ale kiedy na nią spoglądam, siedzi ze zwieszoną głową. Spoglądam na Andresa. Wiem, że to przez niego, przeczucie.
- Andres, nie chcę się kłócić - tak, mój ton głosu właśnie na to wskazywał. - Ale co ty znowu jej zrobiłeś?
- Znowu - prychnął. - Jakie znowu? Nic nie zrobiłem. To ona sobie coś ubzdurała, i teraz jest na mnie zła. Ale chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak to z nią jest - uśmiechnął się, jakby to było śmieszne.
- Nie pogrążaj się - warczę i wychodzę z klasy. Szukam wzrokiem Violetty, ale trafiam na kogoś innego...
(Napo) Już zdążyłem polubić Studio i resztę uczniów. Tylko muszę sobie znaleźć może jeszcze jakiś przyjaciół... Wychodząc z klasy po skończonych zajęciach, zauważyłem bruneta, który spóźnił się na zajęcia...
- Szukasz kogoś? - zapytałem.
- Tak, nie widziałeś teraz Violetty? Wysoka szatynka... - zaczął mi tłumaczyć, ale wczoraj ją poznałem, nie zauważyłem jej, więc pokręciłem przecząco głową. - Chodzisz tu do Studio'a?
- Tak. Byłem nawet na zajęciach.
- Przepraszam, nie zawracałem uwagi...
- W porządku. To mój drugi dzień w Studio'u. Jestem Napoleon, ale możesz mi mówić Napo.
- Ja jestem Leon. - Podał mi rękę.
Po chwili ktoś do nas podszedł...
(Lara) Rano poszłam na zajęcia. W sumie dobrze, że mam Studio, bo bym zwariowała. Na zajęciach obserwowałam Violettę, Andreas'a, a potem Leon'a. Może Ludmiła w parku miała rację, pomyślałam.
Po skończonej lekcji podeszłam do mojego przyjaciela, z którym dawno nie rozmawiałam. Koło niego stał niewysoki blondyn, który mi się wczoraj przedstawił. Wciąż się zastanawiałam jak to jest być kuzynem Ludmiły.
- Cześć - przywitałam się. - Przeszkadzam?
- Nie - odpowiedział Napo.
- Leon, możemy pogadać? - zapytałam chłopaka, który już zniknął.
- Szukał Violetty. Może ją zauważył - stwierdził kuzyn Ludmiły, a ja westchnęłam.
- Możliwe... - powiedziałam cicho. - I co? Podoba ci się w Studio'u? - zapytałam po chwili.
- Tak, jest fajnie, tylko na razie szukam jakiś znajomych - powiedział.
- Cieszę się. Niedługo znajdziesz. Też byłam nowa. - Uśmiechnęłam się do niego. - Okay, muszę iść. Cześć! - pożegnałam Napo i poszłam wziąć rzeczy z szafki, kiedy nagle ktoś mi zakrył oczy dłońmi...
(Diego) Od rana byłem dzisiaj w Studio. Miałem parę zaległości do nadrobienia. Od rano siedziałem z Beto który miał mi pomóc poćwiczyć wyciągać dźwięki. Po godzinie ćwiczeń wyszedłem z jego sali. Na holu zobaczyłem Federico. Widziałem, że jest smutny i przygnębiony. Chciałem go jakoś rozweselić. Tak jak kiedyś. Rozwalić jakąś gitarę, zrobić jakiś kawał cokolwiek, ale on nie chciał. Po chwili rozmowy odszedł ode mnie bo powiedział, że chce być sam. Nie wiem już jak mu pomóc. Przy szafkach zobaczyłem Larę (ale wtopa była xD). Podszedłem do niej i zasłoniłem oczy. Dziewczyna się od razu do mnie odwróciła i uśmiechnęła po czym pocałowała mój policzek. Nie wiem, dlaczego, ale gdy jestem przy niej wydaję się szczęśliwy. - Heej- przeciągnęła przez chwilę- Cześć, a co ty taka szczęśliwa dzisiaj?- dziewczyna groźnie na mnie spojrzała- A dlaczego mam się smucić? Powoli jest ze mną coraz lepiej. A z Tobą co, chyba skoro mnie widzisz jesteś też szczęśliwy.- Boże, znowu stawia mnie pod ścianą.- Oczywiście.- uśmiechnąłem się- Ale, no trochę się martwię...- O co?- zapytała od razu?- Emmm to nie jest aż tak ważne, nie masz się czym martwić- No dobrze, a Diegooo- znów przeciąga to nie wróży niczego dobrego- Mogę mieć pytanie?- Tak, oczywiście- Popatrzyła na mnie swoimi pięknymi oczami i zaczęła - Więc...
(Lara) Ostatnio nie widziałam Diego'a.... Coś go dręczy. W sumie, że też jeszcze go dostatecznie nie wkurzyła... Dziwne. Skoro on nie chciał mówić, to postanowiłam się go o coś zapytać.
- No dobrze, a Diegooo... Mogę mieć pytanie? - zapytałam.
- Tak, oczywiście - odpowiedział. He. Fantastycznie.
- Wiesz co się dzieje z Federico'iem? Chodzi ciągle po szkole przygnębiony, ludzie coś szepczą, ale nie wiem co. - Chłopak nagle pobladł i spuścił głowę. - Diego? - zapytałam. - HALO? DIEGO?
- Nie wiem czy powinienem ci mówić...
- Bo? - zapytałam lekko podenerwowana. - Z resztą nie mów mi... Czemu miałbyś mi mówić?
- Lara... On umiera - wydusił, a ja zamarłam.
- Co? - Głos mi zadrżał. Diego nie kłamał...
- Nie miałem tego nikomu mówić...
- Przecież i tak wszyscy już wiedzieli - powiedziałam cicho. Federico... Pamiętam jak się przyjaźniliśmy, a potem to zepsułam. Sama już nie wiem kto zepsuł... Głównie ja, bo naiwnie się zakochałam, a potem przelewałam całą złość na Anę czy niego... On nie może umrzeć... Nie może...
Nie płacz, Lara. W sumie nie było już mi tak przykro, znowu czułam znajomą złość. Niektórzy płaczą, a ja się wściekam... Znajoma złość, która zawsze wszystko zmienia. Co ja robię ze swoim życiem? Znów poczułam się niepewnie swoich decyzji, więc bez słowa szybko poszłam do wyjścia. Chciałam wrócić do domu... A najlepiej pójść na tor. tam byłam sobą. Wychodząc ze Studio'a spotkałam....
( Federico )
I na tym się kończy moja inteligencja . Nie mam już siły na nic . Mam ochote legnąć na ziemie i nie wstawać. Nie wiem co się dzieje z moim życiem , ale czuje , że niszcze ludzi , którzy chcą mi pomóc . Zawaliłem wszystko co możliwe w swoim życiu i teraz chyba przyszła pora na karę . Wiedziałem , że ona nadejdzie , ale nie sądziłem , że będzie ona aż tak bolesna .
Bez życia wyszedłem ze Studia , czekając na Francesce . Po jakimś czasie z budynku wyszła Lara , a gdy mnie zobaczyła natychmiast do mnie podeszła .
- Fede ja ... - i dalej już nic nie rozumiałem , bo mówiła w tempie błyskawicznym .
- Poczekaj , poczekaj ! - przerwałem jej . - Powtórz .
- Nie ja ... - zadzwonił jej telefon , więc z niechęcią sięgnęła do tylnej kieszeni spodni po komórke . Zobaczyła coś na wyświetlaczu , co musiało ją przeraźić , bo oczy omal nie wyszły z jej orbit .
- Przepraszam Feder , ale ... - i już jej nie było . Westchnąłem w duchu . Spojrzałem na zegarek .
Gdy podniosłem głowe ujrzałem nad sobą Diego . Nagle mnie oświeciło , więc walnąłem prosto z mostu .
- Zostaniesz moim świadkiem na ślubie ? - troche go zamurowało .
- No jasne stary . Jak mógłbym nie - uśmiechnął się szeroko , a wtedy coś się stało ...
(Mostowiak) Jestem jakaś płaska... Nie nie to nie to określenie ! Płytka. Oo, jak kałuża. Bosh, jakie ja mam porównania. Muszę znaleźć jakąś współlokatorkę bo nie mam jak już opłacać tego cholernego mieszkania, a German oprzytomniał i kazał mi sam zarabiać bo "niczego się nie nauczę". Pff. No i dupa. Ale dobra, najpierw trzeba ogarnąć sytuację z Federiciem bo mi gooo szkoda. Bardziej mnie boli że w ostatnich chwilach swojego życia mnie nadal nienawidzi zaaa.... Za mnie! W sumie... Nie ja jestem mu już obojętna. Ale trzeba jednak coś z tym cholernym życiem zrobić nie ?! Powędrowałam do S.O.B'a i widziałam go wraz z Diegusiem. Oo. Spytałam go czy będzie jego świadkiem. Żeni się ? I nic mi nie mów... No tak, jak wcześniej zauważyłam jestem mu obojętna. Weź się w garść ANKA ! - Siemson. - Przywitałam się radośnie. - Diegosławie, mógłbyś na razie wybyć ? Muszę się coś spytać Federa. Więc pa. ! - O, miłych Dieguś poszedł sobie. Gdy spojrzałam na Federica miał smutną wyczekującą minę. - Dobra, wiem że się ogromnie smucisz że mnie widzisz itepe, ale mam dla ciebie propozycje...
- No mów. - Powiedział oschle, a ja znów poczułam to cholerne ukucie. Kurde, czy ja musiałam się z nim wcześniej przyjaźnić ?
- Jestem pełnoletnia i... Postanowiłam że po prostu abyś nie marnował swojego żywota, chciałam zrobić przeszczep... - Powiedziałam dość odważnie choć wiem że to najgłupszy pomysł w moim życiu.... - Zgadzasz się...?
( Federico )
Podeszła do nas Ana i po tym jak Diego se poszedł walneła prosto z mostu :
- Jestem pełnoletnia i... Postanowiłam że po prostu abyś nie marnował swojego żywota, chciałam zrobić przeszczep... - szczena mi opadła . - Zgadzasz się...?
- Ana... Pogrzało cię ? - Westchnęła. Ale taka prawda ! Nie mogę... Po prostu nie ! - Nie zgadzam się... Dzięki za propozycję ale raczej.. Nie... - Powiedziałem niepewnie.
- Fede... No proszę cię ! Chcesz naprawdę spotkać się z tym kostkiem który włada kosą ?
- Nie rozumiesz ...?
- Niby czego ? - Mówiła już oburzona. Dobrze że jej żyłki nie wybuchają.
- Po prostu nie ... ! To jest głupota... - W sumie cały ja... Odszedłem od niej, nie miałem zamiaru dalej słuchać jej. Dobrze robię ? Pewnie nie, ale nie pozwolę jej się narażać dla mnie. Nie powinienem się tak zachowywać, bo stara się... Ale co poradzę... Taki już jestem ! Wziąłem głęboki oddech i znalazłem się na jakieś polanie... Nie myśląc długo położyłem się na soczystej trawie i gapiąc się w niebo rozmyślałem... Jednak ktoś musiał mi to przerwać...
(Ludmila) Powróciła stara zła Ludmila. Po co mi są potrzebni inni ludzie ? Po co potrzebna mi jest miłość, wszystko dam jej. Każdą cząstkę mojego serca będzia miała ona. Nie ważne jak bardzo przepełnione jest one goryczą i złem. Wiem jedynie, że ona je uleczy. Jej małe niebieskie oczy wpatrujące się w moją twarz mówią tylko jedno. " Daj sobie spokój" . Nie potrafię być dobra, nikt mnie tego nie nauczył ... Wiem, że to jest przerażające, że idąc korytarzem ludzie patrzą na mnie jak na zło konieczne. Życie mnie tego nauczyli, zawsze dążyła do celu po trupach, i zawsze byłam najlepsza. Tak też zostanie. Ja czyli Ludmila Ferro nigdy się nie zmieni, nigdy nie będzie dobra, bo sama tego nie chce. Moje serce jest czarne jak kleks pozostawiony na białej kartce. Chciałam się pozbyć własnego dziecka, mnóstwo ludzi mi pomagało, ale ja tego nie potrzebuję. Jedyne co się dla mnie liczy to ja i ona. Każdy jej przyszły ruch, każde jej wypowiedziane słowo, będzie milimetr po milimetrze czyścić moje serce z tego czarnego brudu. - takie myśli towarzyszą mi, gdy siedzę na przeciw inkubatora, wpatrując się jak moja córka delikatnie rusza swoimi rączkami. Wychodzę z tego pomieszczenia, muszę pomyśleć, gdzieś zupełnie sama, nie słuchać głosów pielęgniarek i butów szurających o podłogę. Mam ochotę porwać ją stąd i uciec jak najdalej. Idąc po szarych schodach, moją głowę dalej przepełniają myśli. Kłębią sie w mojej głowie, nie dają spać, krążą, bola, krzyczą, gniota mózg... Boże nieeee !! Wybiegam z tego miejsca, biegnę przed siebie, ciężko dysząc mijam przechodzących obok ludzi. Dopiero po pewnym czasie zatrzymuję się na jakiejś polanie. Ta cisza ten powiew wiatru uspakajają mnie. Wciągam powietrze do ust, i zauważam dobrze znaną mo postać. On ostatnio też nie zachowuje się normalnie. Moje wewnętrzne "Ja" krzyczy " Idź mu dowal mała" i nogi same kierują mnie w jego stronę. - Federico, jakże mi przykro patrzeć na Twoje cierpienie. - mówię do chłopaka, a on podnosi się z trawy. - Spadają. - odrzeka mi i wstaje na równe nogi. - No wiem gwiazdy spadają z nieba, te najlepsze jakbyś nie wiedział. - odwracam sie na pięcie i odchodzę z tego miejsca ...
(Violetta) Przepraszam bardzo! Nie moja wina, że człowiek ma gorszy dzień, ale to chyba nie powód by się na mnie wydzierać na środku ulicy, co?! Chce dobrze to nie wychodzi, dlatego nie będę już w nic ingerować. Czasami żałuję, że nie umiem być taka jak Ludmiła, ale potem sobie uświadamiam, że ja mam serce. Głupie serce przez które jestem zbyt miękka. Ludzie patrzą tylko na okładkę, nie starają się ciebie poznać, tylko osądzają z góry, każdy twój krok, każde słowo.
Po skończonych zajęciach udałam się na miasto, idąc przed siebie spotykam wściekłą Ludmiłę, co ją znowu ugryzło?! Przez krótką chwilę patrzymy sobie w oczy, ale ja odwracam wzrok, to bezsensu. Blondynka z premedytacją wchodzi prosto na mnie. - Ajć! - krzyczy - Może był uważała jak chodzisz? - Na jej twarzy pojawił się ten znany uśmieszek.
- Wiesz, możesz się jeszcze leczyć na nogi bo na głowę już raczej za późno - odgarnia swoje blond włosy. - Lepiej siedź cicho, bo ta tapeta w twarzy Ci kiedyś odpadnie - posyłam jej identyczny uśmiech i odwracam wzrok, a następnie odchodzę. Kiedy uważam, że lepiej już być nie może spotykam Andresa, ty to masz szczęście....
(Andres) Gdy Violetta na mnie wpada, wygląda jakby normalnie szła na śmierć. Hm, miłe.
- Coś cię ugryzło? - pytam. - Wyglądasz na bardzo niezadowoloną.
- Tak, bo spotkałam ciebie - mówi, wściekła na cały świat. Ojojoj, już się tak nie denerwuj.
- Mnie też miło cię widzieć - posyłam jej za miły uśmiech.
Chcesz mnie wyminąć? O nie, nie, nie, tak łatwo się nie wywiniesz.
- Spójrz na mnie - mówię, a właściwie bardziej rozkazuję. Pomińmy ten fakt. - Violetta. Nie możesz cały czas przede mną uciekać. Porozmawiajmy.
Chwilę się waha, pewnie toczyła tzw. bitwę myśli. W końcu jednak patrzy na mnie i czeka aż zacznę.
- Co się dzieje? Czemu mnie unikasz?
- Andres, ja... - zaczyna, ale nie kończy. No to mogłaby się już wcale nie odzywać...
- To przez to, co inni mówią? Że nie jesteś z Leónem, że olewasz go, że niby jesteśmy parą?
Spuszcza głowę w dół, co uznaję za 'tak'.
- Po co ty się tym przejmujesz? To twoja sprawa i najważniejsze, że ty wiesz, jak jest naprawdę. Nie musisz przejmować się opinią innych. Ona ci nie jest potrzebna. Potrzebne jest ci szczęście, którego nie zaznasz, jeśli będziesz dalej tak robić - podnoszę jej głowę i mówię dalej. - Violetta. Ja wiem, że odsuwasz się ode mnie ze względu na Leóna. Ja ci nie mówię, że masz się ze mną przyjaźnić, że masz zostawić Leóna. Nie. Ja chcę tylko, żebyś z nim na spokojnie i poważnie porozmawiała, żeby uświadomić mu, że jest ci źle, gdy jest zazdrosny. Jeśli chcesz, to nie będę ci wchodzić w drogę, tylko powiedz. Ale musiałem z tobą o tym porozmawiać.
Cisza.
- W takim razie... Ja już sobie pójdę - mówię, widząc, że to koniec naszej znajomości. Odchodzę, kierując się do Resto, gdzie kupuję sobie koktajl truskawkowy. Piję go, gapiąc się w ziemię i myśląc, gdy ktoś podchodzi do mojego stolika...
(Violetta) W sumie to racja, to jest tylko i wyłącznie moje życie. Nie powinnam się tak przejmować opinią innych ludzi, a jednak to robię. Ale to chyba normalne zachowanie, prawda?
W końcu nie chce by było o mnie głośno w złym znaczeniu, ale też nie chce by León przez mnie cierpiał i dopowiadał sobie czegoś czego nie ma! I czemu ja milczałam?! Ta cholerna cisza jest nie do zniesienia, wszędzie się pojawia. Długo się wahałam czy iść za chłopakiem, czy zostawić go w spokoju, by zapomniał. Ale dobra Violetta musiała zjeść tą złą w środku, więc ruszyłam za nim.
Siedział sam w barze, pijąc koktajl i intensywnie myślał.
- Dobra przepraszam, tak?! - mówię dosiadając się do niego.
- Ale za co? - Eh.. nie rób mi tego, nie lubię przyznawać komuś racji.
- Za tą sytuacje, masz rację. - Zabieram mu koktajl i kręcę do o koła rurką - Po prostu nie chce mieć więcej problemów z Leónem, wystarczająco już mu ich sprawiłam, dodatkowo Lu się znowu do mnie przyczepiła.. na prawdę mi przykro, nie powinnam tak cię traktować - mówię szczerze.
I.. cisza.. znowu. Nie będę się narzucać, po raz pierwszy coś nie zależy ode mnie, dziwnie trochę.
- Przepraszam.. - dodaję po raz kolejny, bo na prawdę go lubię. Chce dać mu trochę czasu i wychodzę z baru kierując się do domu, ale ktoś woła mnie za plecami.
- Violetta.. czekaj! - dobiega mnie znajomy głos, ale osoba krzycząca nie może wyhamować i wpada na mnie, po czym ląduję na jezdni przed pędzącym autem...
(Andres) Siedzę przy stoliku i myślę. Zanim się obejrzałem, Violetta wyszła. Biegnę do niej, ale nie potrafię wyhamować i na nią wpadam, a ona *przepraszam cię Ola xDD* jak sierota się wywala i toczy na jezdnię. I co z tego, że to ja na nią wpadłem jak torpeda? Przecież...! No dobra. To moja wina.
Co mam robić? Nie wiem. Patrzę na scenę rozgrywającą się przede mną. Violetta na jezdni, auto które nie zdąży wyhamować... Zanim zdążę pomyśleć, no cóż, nie mam na to zbyt wiele czasu, rzucam się na ziemię i odsuwam Violettę na bok. Auto uderza we mnie z ogromną siłą, czuję ból w całym ciele. Słyszę jeszcze tylko krzyk dziewczyny 'Andres!' i odpływam...
Koniec rozdziału !
Jeżeli pod tym postem pojawi się 7 komentarzy, jutro opublikujemy rozdział 134.
Boski<3
OdpowiedzUsuńLeonetta ma kryzys .. chyba tak to można nazwać :-/
Oj Andreas Andreas ..
Czekam na next'a i życzę weny!
~KatePasquarelli
Andreas. :(
OdpowiedzUsuńprzeszliście samych siebie ♥
OdpowiedzUsuńSuper<3
OdpowiedzUsuń*-* Zaniemówiłam...
OdpowiedzUsuńZróbcie Diengie. XD
Boże ;(
OdpowiedzUsuńJezu
OdpowiedzUsuńkochany Andres
Łał ale czadowy dużo się dzieje szlachetny andres ;) jak dla mnie to pasuje to do niego czekam z nie cierpliwością na next ;)
OdpowiedzUsuń